Tadam jesteśmy w Birmie :) Przejście granicy, ku naszemu zdziwieniu, przebiegło bardzo sprawnie i ekspresowo. Dość szybko wyłowili nas z tłumu naganiacze oferując transport do Yangon. Obiecali 8 godzin jazdy w super warunkach, a wyszło jak zwykle - 11 godzin i w ścisku, 3 miejsca co najmniej dla 4 pasażerów (wszystkie chudzielce się do prośby zastosowały).
Nasz kierowca szczególnie się nie śpieszył, jechaliśmy średnio 40 km/h, przynajmniej do czasu do kiedy miał betel (liście betelu są w Birmie żute przez prawie wszystkich, spełniają funkcję używki).
Mieliśmy aż nadto czasu, żeby przyjrzeć się naszym śpiewającym współpasażerom, Birmie za oknem, która naprawdę krajobrazy ma pocztówkowe oraz kierowcy na bosaka, który przy każdym wjeździe i wyjeździe płacił policjantom i innym urzędnikom łapówki. Jeny ile on płacił! Zastanawialiśmy się czy w ogóle kurs mu się opłaca (przy wyjeździe dwóch nagania, trzech sprzedaje bilety, kolejny pakuje na dach bagaże, kobieta dyryguje no i z dwóch dogląda wszystkiego z leźaków) i czy to nie jest z naszego powodu. Michał doczytał, że chcąc prowadzić w Birmie interes musisz wszystkim dookoła płacić, sugestia była taka że wszystko jest państwowe (hotele, transport), a jeśli chcesz robić coś na własną rękę to płacisz "podatki". My przeszliśmy kilkanaście kontroli paszportowych, czasami było to tak absurdalne, że w 1 miasteczku pokazywaliśmy paszport 2 razy. Wszystko załatwiliśmy w ambasadzie, wiza ok, na granicy bez problemów, wpisaliśmy się nawet do zeszytu dla wjeżdżających :). Skąd jesteś? Dokąd jedziesz? Jak zadaje ci pytania facet z karabinem to naprawdę głupiejesz i nie wiesz czy to dobrze że w ogóle jedziesz.
Birma, przynajmniej na pierwszy rzut oka, to taka Afryka dzika. Ziemia jest w odcieniach czerwieni, kobiety na głowach noszą kosze z różnymi produktami, mężczyzn rzadko widuje się w spodniach, chodzą oni obwiązani w pasie długą chustą (longyi), sporo osób biega na boso, a po wąskich krętych drogach jeżdżą pickupy upchane ludźmi i bagażami jak tylko się da, ważne żeby wszystkiego i wszystkich było jak najwięcej. Jest bardzo zielono, góry w tle. Bomba! Birmą jesteśmy zachwyceni!
Cieszymy się, że akurat tu przyszło nam spędzać Nowy Rok. Choć w ogóle nie imprezowo, bo po 18 godzinach w podróży (krócej trwał nasz lot z W-wy do BKK) padliśmy do łóżka w naszym pokoju bez okien, tyłkami do góry, żeby mogły wrócić do swojego pierwotnego kształtu.
Do Yangon zawitaliśmy tylko na chwilę. Zdążyliśmy dosłownie wymienić pieniądze (co w niedzielny poranek nie było takie łatwe), przejechać się kolejką miejską dookoła miasta, zjeść coś na szybko i już jechaliśmy na dworzec, żeby zdąrzyć na nocny autobus do Bagan. Z okien kolejki widzieliśmy głównie przytorowe stoiska warzywne, haaałdy śmieci, slumsy, slumsy, slumsy. Przykry to widok. Bez wody, prądu, w okropnych warunkach, w pozbijanych z desek chatach, w niewyobrażalnym smrodzie i tonie śmieci żyje tysiące ludzi - uśmiechniętych, śpiewających, pozdrawiających turystów ludzi. Choć odnieśliśmy wrażenie, że to my, ludzie z Zachodu tak postrzegamy ich los.
Wiemy, że opisy bez zdjęć to nie to samo co ze zdjęciami:) Mamy kiepski internet. Wpisy uzupełnimy o zdjęcia prawdopodobnie w Tajlandii.
Zwięźle & praktycznie:
autobus z Sukothai do Mae Sot 191 thb, wyjazd 3:30 rano,
przejazd z dworca w Mae Sot do granicy 50 thb,
bus do Yangon 13 $
taxa z dworca w Yangon do centrum 8 $
kolejka miejska 200 MMK (objazd miasta zajmuje ok. 3 godz., 45 km)
wymiana waluty za 1 $ przy idealnym stanie banknotu i wymianie studolarówki dostaliśmy 1338 kiatów (MMK)