Ałmaty to zupelnie nie nasz klimat. Byliśmy już wszędzie, gdzie zachęcił nas przewodnik - wygląda to, w naszej opinii, mocno średnio. Beton, korki, hałas, ogromne i wyludnione centra handlowe, dwa parki na krzyż, w których brakuje tylko Maryli Rodowicz z gitarą więc gdyby nie "śniadania" w naszym hostelu z kawą 3w1 to do centrum wcale byśmy nie jeździli.
W centrum są jednak 2 fajne rzeczy.
Pierwsza to Zielony Bazar, na którym kupić można mydło i powidło oraz popróbować azjatyckich dań w atrakcyjnych cenach. Kuchnia kazachska nie jest zbyt wykwintna, dosyć tłusta, mięsna i bardzo uboga w warzywa.
Pierwszego dnia na śniadanie zjedliśmy bułkę z ziemniakami, mięsem i kiszona kapustą co było nawet śmieszne, ale już nie jest;)
Z kolei wczoraj trafiliśmy do baru, gdzie śpiewające karaoke kucharki podały nam coś jakby rosół słodko-kwaśny na zimno ze wszystkim: surowy ogórek, pomidor, kiszona kapusta, mięso, makaron, jajko. Cały czas szukamy swoich smaków (i KAWY!!!) i nie są to też naleśniki z serem, śmietaną i kg cukru. Wykończy mnie ten Kazachstan!
A druga to autobus miejski, który zabrał nas dzisiaj do Madeo, do narciarskiego resortu Szymbulak. Gondolą wjechaliśmy na samą górę i spojrzeliśmy na wszystko z innej perspektywy, dokładnie z perspektywy 3200 m n.p.m.
Słońce bylo piękne, pogoda jak marzenie! A góry!? Ogromne, ośnieżone czterotysięczniki tuż przed nami. Cudownie było być tak blisko.
Wiem, że jakoś się to pouklada i będzie cudnie :)
Plan na jutro Szymbulak!