Teraz kolej na wpis ode mnie (Michała:))
Po przygodach w Kampot i Kept wybraliśmy sie autobusem rejsowym do Phnom Penh. Jest to stolica Kambodży i zarazem największe miasto tego kraju - liczy ponad 2 miliony mieszkańców. Nocleg okazał sie być najgorzej usytuowaną bazą wypadową jaką do tej pory mieliśmy. Yim, który wynajmował nam pokój (tak naprawdę było to całe mieszkanie), mówił że wszędzie mamy blisko, dosłownie 10 min na piechotę albo 3 minuty tuk tukiem. Ogólnie wyszło że za wolno chodzimy, bo nigdy nie udało nam sie zmieścić w tym czasie.
Na miejsce dojechaliśmy o 13 i aby nie tracić czasu i pieniędzy dogadaliśmy się z kierowcą autobusu, że wysadzi nas wcześniej, dzięki temu ominie nas konieczność wynajmowania tuk tuka. I to był chyba błąd, bo zafundowaliśmy sobie spacer z ponad 20 kilogramowymi plecakami w samo południe (bylo gorąco jak na sloncu! a może i trochę bardziej). Ogólnie w Kambodży jest bardzo, bardzo gorąco i zdecydowaliśmy się wstawać dużo wcześniej, żeby jakoś to przeżyć.
Dokonaliśmy wszystkich formalności z odbiorem mieszkania, szybki prysznic i lecimy.
Do Phnom Penh przyjechaliśmy głównie po to, aby poznać smutną kartę historii Kambodży. Pierwszym przystankiem było byłe więzienie - tu przerwę aby wprowadzić Was w temat tragedii jaka miała miejsce w Kambodży w latach siedemdziesiątych.
O ile się nie mylę to w roku 1974 do władzy odszedł Pol Pot- człowiek rewolucja, który postanowił zbudować państwo od nowa i zniszczyć wszystko to co było do tej pory. Kambodża była "kolonizowana" przez Francuzów, Amerykanów, Wietnamczykow i Chinczykow - a to nie pasowało do jego wizji nowej Kambodży. Pol Pot miał paranoje na punkcie bezpieczeństwa i wszędzie widział spiski przeciwko niemu i rewolucji. W ciągu 5 lat panowania Czerwonych Khamerów zostało brutalnie zamordowanych ponad 2 miliony Khamerów co stanowiło 25-30% populacji tego narodu.
Więzienie, w którym byliśmy to było przebudowane liceum. Przetrzymywano i torturowano tam Khamerów - mieli się przyznać do kontaktów z obcymi rządami. Wielu pomimo tego, że było niewinnych przyznawało sie do wszystkiego, tylko po to, aby tortury sie skończyły. Jak już się przyznali to czekał na nich tylko jeden los, śmierć. Muzeum jest bardzo dobrze zorganizowane. Jest dużo zdjęć, wystawy są opisane, wszędzie można zajrzeć, dostępne są audiobooki.
Następnym punktem wycieczki był spacer po mieście, tutaj dość szybko robi się ciemno (ok.18) wiec zbyt dużo nie zobaczyliśmy. Miasto jest bardzo zatłoczone i brudne, w zasadzie to jedno wielkie targowisko, które żyje rano i wieczorem, w poludnie jak jest największy upał wszystko zwalnia, ludzie chowają sie w cień, a muzea i atrakcje turystyczne są zamykane.
Wróciliśmy do domu, wkładamy klucz do kłódki i zaczyna się przygoda! Ciemno, ulica nie wygląda najbezpieczniej, nikt nie mówi po angielsku, my nie mamy karty sim kambodżanskiej i na dodatek klucz nie pasuje. Szybko różne plany działania - panikujemy i biegamy w kółko, szukamy kartonu, którym przykryjemy sie na noc, albo chodzimy po sąsiadach. Wygrała ostatnia opcja. Na szczęście przezorny Yim zostawił zapasowe klucze u sąsiadów i skończyło się tak jak bylo planowane, ciepłym prysznicem i spokojnym snem.
Kolejny dzień zaczęliśmy wcześnie rano, aby uniknąć upałów. Wynajęliśmy tuk tuka i pojechaliśmy za miasto zwiedzić Pola Śmierci. Wrogowie rewolicji (np. intelektualiści, ludzie noszący okulary, o delikatnych dłoniach) byli tam wyworzeni i przetrzymywani w nieludzkich warunkach, a następnie pod osłoną nocy (włączano rewolucyjne piosenki z głośnikow, aby nie było slychać krzyków) mordowano (siekierą, bambusem, młotkiem, podcinano gardła liśćmi, niemowlętom roztrzaskiwano główki o drzewa) i chowano w zbiorowych mogiłach. Miejsca te są koniecznie do zobaczenia, opowieści tych, którzy przeżyli koniecznie do usłyszenia choć dla ludzi o mocnych nerwach. Nie będę tutaj dokladnie opisywał jak to wszystko wyglądało, zainteresowanych odsyłam do internetu, gdzie można znaleźć pelno informacji na ten temat.
Pokręciliśmy się trochę po mieście, zobaczyliśmy najważniejsze atrakcje turystyczne, a potem poszliśmy szukać Mikołaja na bazarach. Pierwszy na liście byl Central Market, duży gmach, a w środku setki stoisk ze wszystkim, czego byśmy sobie nie wymyślili to tu znajdziemy. Kupiliśmy na orzeźwienie napój z trzciny cukrowej i limonki. Zakupy nie należały do udanych, mimo tak dużego wyboru i różnorodności asortymentu, sklepikarze swoją nachalnoscią zniechęcali do zakupów. Szybkie kółko po straganach i jazda na Russian Market, dokladnie wszystko było takie samo co w Central Market tylko o połowę mniejsze. Kupiliśmy owoce na następny dzień i wróciliśmy do domu, bo następnego dnia czekała nas pobudka o 5:30 i łódka do Siem Reap.
Moje spostrzezenia:
Próbowałem ogarnąć ich zasady ruchu drogowego i wniosek nasunął się tylko jeden. Nie ma żadnych zasad (istne igrzyska gladiatorów). Jak droga jest jednokierunkowa to możesz jechać pod prąd i nikt na ciebie nie zatrąbi. Trąbi sie jedynie podczas wyprzedzania kogoś (nie każdy ma sprwne lusterka - czyli prawie wszyscy mają je potłuczone) albo przed wjazdem na skrzyżowanie (działa zasada - kto pierwszy zatrąbi ten jedzie ).
Przechodzenie przez ulice jest jak przejście koło rozszczekanego psa. Po pierwsze nie możesz pokazać im że sie boisz, żadnych gwałtownych ruchów i małymi krokami suniesz do przodu. Trzymajac sie tych zasad jest szansa dostania się na drugą stronę jezdni.
I najważniejsze:
Naszym rodzicom, rodzeństwu, babciom oraz reszcie rodziny, naszym przyjaciołom, ekipie z Nowej Soli, Magnera, Dalej Razem + Generado i Apeximu składamy najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia, aby ten czas był dla Was czasem odpoczynku, spędzonym w gronie najbliższych. Życzymy Wam również, abyście wierzyli w marzenia i do nich dążyli, bo one się naprawdę spełniają:)
Bardzo za Wami wszystkimi tęsknimy i żałujemy że nie możemy być dzisiaj razem :*
Dominika i Michał.