Wymieniliśmy tajskie bahty w aptece (po gorszym kursie, bo po zachodzie słońca:), na dworcu u gościa owiniętego w pasie ręcznikiem kupiliśmy bilety i uciekliśmy do Kampot.
Kampot to mała mieścina, znana jest głównie z kolonialnej architektury, plantacji pieprzu i uprawy durianu (śmierdzący król owoców). Nie ma szczególnych zabytków, ale ma miłą atmosferę, przyjaznych ludzi, leży nad rzeką, a w tle widoczne są wzgórza Parku Narodowego Bokor i to w zupełności wystarczy, żeby poprawić nam nastrój.
Nastrój poprawialiśmy sobie też khamerskim jedzeniem. Spróbowaliśmy lok lak (wołowina marynowana w sosie sojowo-rybnym smażona w woku podawane z jajkiem sadzonym), różnych wariacji zup, makaronu/ryżu z warzywami i mięsem, shejków owocowych. Wszystko dobre, choć podobne w smaku. Michał narzeka trochę na porcję i śladowe ilości mięsa (do owoców morza dalej nie może się przekonać) i mówi że następna wyprawa do Argentyny:)
Kulinarnie pojechaliśmy dziś autostopem do miejscowości obok, żeby połowa z nas mogła spróbować słynnego kraba z Kep ze słynnym pieprzem z Kampot. Palce lizać! Zabawy z krabem było co nie miara, ale naprawdę warto. Wybraliśmy sobie knajpkę z tarasem wychodzącym na morze, nad którym miało romantycznie zachodzić słońce.. tak miało być słodko, w rzeczywistości była burza z deszczem, ja ubabrałam się cała sosem, a Michał grał na telefonie. Całe szczęście kelnerzy trzymali rękę na pulsie i w odpowiednim momencie włączyli najlepsze hity Celine Dion. Wieczór uratowany!
Zwięźle & praktycznie
Happy Family Guesthouse w Kampot bardzo polecamy 52 zł/ dwójka z klimą, łazienką, codzienne sprzątanie i butelka wody
małe piwo z nalewaka 0,50 $, butelkowane 0,620 l 2,50 $, kawa mrożona 2 $, shejk 1$, woda 0,50 $
danie wegetariańskie 2 $, z mięsem, owocami morza 3$, khamerskie ciastko 0,25 $, bułka z pasztetem 0,75 $, krab 7,5 $
bilet z Sihanoukville do Kampot 5$